FEATUREDLatestPolonezköy

Polacy w Turcyi, cz. 4

„Polacy w Turcyi”

Kontynuacja z tygodnika literacko-społeczno-politycznego „Głos”z roku 1885, gdzie  M.K. Borkowski opisał swoją podróż do Konstantynopola w 1885 i odwiedziny w polskiej kolonii zwanej Adampolem (polskim Czyflikiem). – „Wszyscy byli w dobrym ,,kiefie“ i rozchodzili się już późno w nocy…”

(Dalszy ciąg – część czwarta).

(zachowano pisownię oryginalną z tego okresu)

Ambasady zagraniczne, hotele i t. p. potrzebują nabiału w wielkiej ilości, dobrze więc opłaca się przemysł ten kolonistom. Zwykła cena polskiego masła w Stambule od 25 do 30 piastrów 1) za oko (3 funty). Dostawa jednak produktów do Konstantynopola bardzo jest utrudniona z powodu braku dróg i wiele przez to czasu zabiera. Każdy kolonista dzia­ła na swoją rękę i ma swoich klijentów. Przedstawiałem, iż sklep ich w Stambule, na zasadach kooperacyi założony, mógłby wiele korzyści im przynieść i zara­zom ułatwiłby stały zbyt i uregulowałby potrzeby kon­sumentów i producentów. Obecnie prawie wszystko masło zakupują ambasady angielska i francuska.

Ważną również rubrykę w dochodach kolonistów stanowi myślistwo, którem głównie zajmuje się młode pokolenie. Oni to wyrośli wśród tych lasów na prawdziwych synów puszczy. Szczególnie dawniej polowanie popłacało, choć i dziś zabijają jeszcze sporo dzików, sarn, wilków, żbików, borsunów, słomek, ku­ropatw, gołębi, przepiórek i różnego rodzaju ptactwa, co im przynosi spory dochód.

Pamiętają tu K. Brzo­zowskiego 2), Józefa Akorda., J. Antoniewicza 3), Fr., S. i wielu innych. Ci nemrodzi polscy wyłącznie z polowania żyli. Znakomity utwór sędziwego poety K. Brzozowskiego: „Noc strzelców w Anatolii” powstał z tego czasu wpośród puszcz adampolskich. Lasy tu należą do całej gminy i stanowią wspólną własność; każdemu z osadników przysługuje prawo myślistwa w lasach gminnych. W sułtańskich lasach pozwalają tylko polować na drapieżne zwierzęta, lecz potrzeba na to uzyskać pozwolenie ,,korudżego“ (leśniczy). Pod­czas bytności swojej często chodziłem na polowanie, a w święto zwykle urządzaliśmy zbiorowe obławy. Wtenczas już od samego rana trąbka powołuje myśli­wych na wyprawę, i każdy śpieszy na stanowisko. Ma­lowniczo przedstawiała się gromadka nasza wśród puszczy. Widać było tam fez turecki, czerkieską ba­ranią czapkę, konfederatkę, magierkę, kaszkiet, kape­lusz i t. p., jednak różnorodne te ubiory przedsta­wiały pewną całość narodową. Kiedy po długim chodzeniu odpoczywaliśmy w chłodzie, pokrzepiając się i częstując się wzajemnie mastyką, chlebem, słoni­ną, opowiadali mi młodzi o swych łowach myśliwskich, stare zaś wiarusy o swoich przygodach i dziejach.

Potrzeba być w lasach sułtańskich, aby podziwiać wielkość drzew, olchy dochodzą tu do ogromnych rozmiarów i przedstawiają znakomity materyjał do bu­dowy. Zwykle w zaroślach mirtowych jest najwięcej zwierzyny, szczególnie dzików. W niektórych miejsco­wościach lasy, są strasznie zarośnięte, tak iż pies na­wet przedostać się tam nie może. Jary i parowy są porośnięte „dzigrą“ w rodzaju naszego głogu. Pręty tej „dzigry,“ dochodzące nieraz do kilkunastu metrów długości, oplatają drzewa i krzewy, formując najeżoną kolcami sieć. Biada temu, kto przez nieostrożność wpadł w taką zasadzkę. Jeżeli niema siekiery lub wielkiego noża, nie wybrnie z tej sieci. Nieraz psy, bydło a nawet i ludzie giną w zaroślach „dzigrowych.“

Opisując Adampol i położenie tej kolonii, nie mogę pominąć miejscowości, która szczególnie zasługuje na uwagę: jest to wysoka góra w sąsiedztwie — Allendah ( Allem-Dah) a jak ją pospolicie nazywają tam—Alanda lub Halanda. Góra ta mu wielkie znaczenie dla Adampola pod względem klimatycznym, albowiem za­słania go od północnych wiatrów. Wybraliśmy się na nią w kilkanaście osób. Na wierzchołku tej góry znajdują się szczątki dawniejszych murów i lochów, które, jak zwykle, według podań miejscowych przepeł­nione są skarbami. Prawdopodobnie, są to szczątki starożytnej fortecy z czasów kolonij greckich. Je­dnak lochy i mtiry te tak są zniszczone, iż nie mogłem dotrzeć do głębi. Góra ma około 4,000 stóp wysoko­ści i dominuje nad okolicą, zewsząd okolona lasami dębowymi i krzewami mirtowymi, jak koroną zieloną. Na dole jak na szachownicy widać osady, strumyki, rzeki, parowy, góry i t.p., a dalej Bosfor i czarujące widoki Carogrodu z Perą (Bej-Oghłu) i t. d. W stronie morza Czarnego leży Arnautli, Bebec, Bojukdere, Therapia i t. p. Po lewej stronie Stambułu widnieje Marmora 4), która cieśniną Boghaz łączy się z Bosfo­rem, wyspy Książęce, Kadi-Kioj 5). Cały Bosfor usłany okrętami a nad Bosforem stoją, jak gdyby z wody wyłoniły się, wspaniale wille i pałace. Na prawo daleko ogromna płaszczyzna, zlewająca się na widnokręgu z obłokami, a na tym tle mgławo-szarem widać jak gdyby ptaki wielkie o szerokich białych skrzydłach — to morze Czarne z okrętami żaglowemi, które tylko w jasny i słoneczny dzień oglądać się da­ją. Podanie miejscowe twierdzi, iż Bóg stworzywszy świat, usiadł na górze Allendach, aby lubować się cu­downymi widokami. Istotnie trudno odnaleźć równie piękny i cudowny widok jak ten, który się roztacza z wierzchołka Allendah i uczyniony przez Stwórcę wy­bór tego miejsca pozwala nam wnosić, iż nie obcym mu było pojęcie piękna. Z góry tej patrząc, można zrozumieć doniosłość tak zwanej „kwestyi wschod­niej,“ której zagadka tkwi w położeniu geograficznem.

Skwar południowy nie pozwalał nam długo tam pozostawać i zachwycać się czarującymi widokami wschodu. Musieliśmy szukać cienia i wody i wkrótce na dolo znaleźliśmy piękny las dębowy a obok górski strumyk. Wydobyliśmy zapasy nasze i, pokrzepiając się, odpoczywaliśmy sobie, a echa pieśni polskiej odbijały się o skały Allendahu. Dobrze było ku wie­czorowi, kiedy ruszyliśmy w drogę, wprawdzie zabłą­dziliśmy. Głucha noc zapadła i ciemność leśna ogar­nęła nas, a gromadka nasza postępowała wśród ciszy nocnej. Gdzie niegdzie zachyhotał puhacz, jak gdyby wyśmiewając się z naszego nieszczęścia, tam znów sza­kal zaskowyczał, lub spłoszony ptak załopotał skrzy­dłami… Nareszcie wydostaliśmy się na drogę. Przed nami był widok czarujący, zarazem straszny. Na tle ciemnej południowej nocy wdali widać było czerwoną łunę, z której buchającemi i sypiącemi iskrami wzno­sił się słup ognisty do nieba, jak gdyby ze skargą — to lasy paliły się w stronie Francuskiego Czyflika. Wycieczka na Allendah należy do najbardziej malo­wniczych. Turyści często zwiedzają miejscowość tę; czyflikanie zwykle urządzają tam majówkę. Na Allen-dah koloniści zabijają sporo ptastwa przelotnego.

Polowanie na drapieżne zwierzęta w Adampolu odbywa się zbiorowo i jest obowiązującem. Najwięk­szy nieprzyjaciel kolonistów — to wilk, który docho­dzi do wielkiej śmiałości. Szakale są bojaźliwsze i żywią się padliną lub resztkami pozostałemi po wilkach, a podczas uczty wilczej stoją w przyzwoitem odda­leniu.

Zwierzynę, zabitą na polowaniu jak dzik, sarny i t. d. dzielą na równe części (pai), tylko głowa i skóra zwierza należy do myśliwego, który go zabił. Ci, którzy na polowaniu na wilki nie są obecni, dają następnie zakąskę i wódkę myśliwym 6).

Zwykle po całodziennem i nużącem polowaniu, połączonem z przedzieraniem się przez zarośla mirtowe, oraz go­rąco straszne i pragnienie, wieczorem przy „mastyce“ myśliwi ożywiają się i kiedy repertuar ich został wy­czerpany i detalicznie wszystkim razem i każdemu z osobna opowiedziano co robił, gdzie był i co zamie­rzał uczynić zwierz zabity, jednym słowem cała bijografia nieboszczyka wilka lub dzika dostatecznie już jest wyjaśnioną, wówczas jeden z myśliwych nad wil­kiem wyśpiewywał na temat o wilku i t. d.

Tak naprzykład:

Złapali wilka na gnoju,

Tam ci go bili do znoju,

   Owce zabiegały—kijów dodawały

       Na wilka…

Wszyscy zaś wtórują: — Na wilka, na wilka…

„A niechno Sienkiewicz zaśpiewa „Bartosza“— wołano zewsząd. Wówczas stary Sienkiewicz, co nie­raz proch wąchał i nie z jednego pieca chleb jadał, powstawał i drżącym i chrypliwym głosem nucił:

Bartoszu, Bartoszu, oj nic traćta nadziei

Bóg nam błogosławi…

A wszyscy podchwytywali: „oj nie traćta nadziei, oj nie traćta nadziei i t. d.”

Przyczem Julij „Cygan,“ Anton zwany Rusakiem i Konstanty ryczeli jak bawoły, starając się zagłuszeć wszystkich. Głosy śpiewaków przypominały grzmoty, które dalekiem echem rozlegały się po sąsiednich gó­rach leśnych i lasach.

Podochocony Sienkiewicz znów tak wywodził:

Mazurowie naszy,

Po jaglanej kaszy

Słone wąsy mają,

W piwie ich maczają

a dalej —          

Znaj, Polaku, pany

                          Śmiało Mazowszany,

                          Gotowi do boju

     W zwadzie i pokoju.

    A nie wiele mierzą,

   Śmiejąc się uderzą;

   Chociaż w piasku brodzą,

                       Lecz ostrożnie chodzą.

Janowa mówiła mi wówczas, iż kiedy była młodą i nieznała jeszcze swego starego, „różnych pieśniów słychała,“ ale powątpiewała, aby mógł kto tak „wy­wodzić gdyby po pisanem“ jak stary Sienkiewicz. Ożywiali się wszyscy, a 2-ch starych poczciwców Sta­nisław Sz. i Konstanty Kłom twierdzili, że znają tylko Miłkowskiego i zapewnili o swojej dla niego wierności i miłości. Opowiadali, jak wołochy uciekali, zoba­czywszy tylko ich oddział. Gdy zapał wojowniczy minął, wówczas Jaś Kępka na skrzypcach fałszywie grać zaczynał a młodzi popisywali się tańcem, zaczy­nając od ulubionego „oberka.“

Tu znów jeden z młodych zaciągał:

Albośmy to jacy tacy,

Chłopcy Krakowiacy,

Czerwona czapeczka,

Na cal podkóweczka,

Niebieska sukmana,

Oj dana, oj dana…

Młodzi zapamiętale tańczyli i śpiewali a stary Kon­stanty krytykował, iż za jego czasów lepiej tańcowa­no i „dokumentalniej” śpiewano. Wszyscy byli w dobrym ,,kiefie“ i rozchodzili się już późno w nocy.

W Adampolu ubiór różnorodny, chociaż więk­szość mieszkańców nosi fezy na głowie. Zamiast butów mają zwykle chodaki (łapcie) ze skóry dzika lub wilka, butów używają tylko od święta i od miasta. Wszyscy w Adampolu mówią dobrze po polsku, ak­centując z mazurska; władają prawie wszyscy językiem tureckim, a niektórzy włoskim, ormiańskim i greckim, a nawet francuskim i niemieckim, chociaż czysto czy­tać nie umieją. Młodzi, pozostając czas jakiś w służ­bie w Stambule, uczą się łatwo języków. Na wscho­dzie spostrzega się dziwna łatwość w nabywaniu obcego języka. W Konstantynopolu każdy kupiec mówi kilkoma językami. W Adampolu oprócz pola­ków jest rodzina czerkiesów, grek spolszczony i cygan. Wszyscy używają tylko polskiego języka, oprócz jedne­go małorosa, dobrodusznego Antona, zwanego „Rusa­kiem.“ Rusin ten, dezerter, zapomniał w wojsku po rusińsku, nie nauczył się po rosyjsku i obecnie mówi łamanym językiem polsko-rusińsko-rosyjskim.

W Adampolu jest kilka starszych rodów, które były założycie­lami tej kolonii a następnie rozgałęziły się. Do nich zaliczyć należy: Biskupskich, Kępków, Kłomów, No­wickich, Wilkoszewskich, Zajkowskich i t. p.

Dawniej kolonija nie ponosiła żadnych cięża­rów. Obecnie daje rządowi tureckiemu dziesięcinę (oszur) i to ze zboża tylko. Dziesięcina nie jest uciąż­liwą, tembardziej, że wyznacza ją komisyja złożona z urzędników tureckich pobierających daninę, (oszurdżi) i gospodarzy adampolskich, a w razie nieuro­dzaju, bywa względniejszą i „oszuru” nie pobiera wówczas 7). Gmina w zakresie swoich spraw rządzi się samowładnie. Wybierają koloniści przez gloso­waniu wójta, skarbnika i radnych, którzy rządzą spra­wami gminy.

Adampol przedstawia małą rzeczpospolitę w Azyi Mniejszej. Wszyscy urzędnicy są wybieralni. Wójt za nadużycie w każdej porze może być zmienio­ny. W sprawach ważnych schodzą się wszyscy, ra­dzą i rozstrzygają większością głosów. W razie alarmu (dzwon lub wystrzały w nocy) wszyscy stają uzbrojeni, aby odeprzeć napad. Toteż gdy sąsiednie osady często wiele cierpią, od napadów rozbójniczych, Adampola obawiają się bandy rozbójnicze odwiedzać. Chociaż dawniej napady po drodze, przez uzbrojonych arnautów, greków, a szczególnie bulgarów po ostatniej wojnie dokonywane, powtarzały się dość często, obec­nie zdarzają się rzadko.

Gimina adampolska należy do Bejkowskiego okrę­gu tureckiego. Kajmakan 8) w Bejkosie po wybraniu przez kolonistów wójta (kodżabaszi) sankcyjonuje go, nadając mu pieczęć turecką. Więcej kajmakan nie wtrąca się do zarządu gminy. Kawasy jego zjawiają się na kolonii tylko w przejeździć lub w czasie jakich nadzwyczajnych wypadków i na wezwanie wójta. Ża­dnego urzędnika tureckiego w Adampolu nie ma. (c.d.n.)

1) Turecka złota lira (funt) = 23 franki = 108 piastrów tu­reckich = 63/4 rubli srebrnych = 91/2 rubli papierowych. 1 rubel sreb. = 16 piastrów. Medżydja sreb. turecka = 20 piastrów; beszłyk = 5 piastrów = 200 para; piastr = 40 para. Nigdzie nie spotkałem tak wiołkiej ilości złota i srebra rosyjskiego, jak w Konstantynopolu. Po ostatniej wojnie złoto rosyjskie pozosta­ło w Turcyi. Należy mieć wielką baczność w Stambule przy zmianie monety. Zwykle wydają różnorodną monetę: angielską, francuską, rumuńską, grecką, rosyjską, egipską i t. d. Każda z tych monet ma osobny kurs. Tak np. 1 fran. francuski = 4 piastry i 30 para; 1 fr. rumuński = 4 piastry i 10 para; 1fr. papieski 4 piastry (papieskiej monety sporo fałszowanej). Rubel srebrny z 1847 r. = 14 piastrów (zwykła wartość 16 p.). Przy zmianie liry tureckiej wiele traci się, gdyż drobnej monety nie wydają ani w magazynach, ani w urzędach. Zdawkową monetę zatrzymują, u siebie mieniacze monet (serafi). Przy zmianie seraf nielitościwie obdziera. Lirę turecką liczą zwykle niżej warto­ści; następnie wydają medżydjami, licząc medżydję po 20 pias­trów; przy zmianie znów medżydji dają tylko 18 piastrów, wyda­jąc beszłykami. Mioniając beszłyk na zdawkową monetę znów traci się 20 para.

Rząd turecki toleruje nadużycia serafów, ponieważ oni grubo opłacają się, co stanowi ważną rubrykę dochodu. W Konstantynopolu liczą 38,000 serafów. Zwykle serafami są grecy i ormianie. Żydzi, których mieszka do 40,000 w Stambule, nie ulogą konkurować z grekami i ormianami i zajmują się ciężką pracą. W Salonikach jest kilka tysięcy żydów, lecz zmuszeni są zajmować się najcięższą pracąjak naładowanie i wyładowy­wanie okrętów. Dzięki tylko naszej nieobrotności i opieszałości mogli u nas żydzi zabrać wszystko w ręce. Na wschodzie żydzi nie mogli wytrwać i dorównać przebiegłości greckiej i ormiańkiej; tam żyd nawet nie kusi się stanąć z nimi w zapasy, wiedząc, ża nie podoła im w handlu. Na wschodzie nie ma specyjalnej kwestyi żydowskiej, ale jest w zamian grecka i ormiańska. Żydzi nasi mogliby za przykład brać żydów tureckich, którzy tru­dnią się ciężką pracą.

2) Karol Brzozowski przez dłuższy czas był w Turcyi, Azyi Mniejszej, Bulgaryi i t. d. Znawca wschodu i wliteraturze naszej pozostawił wiele cennych utworów. Obecnio pozostaje w Galicyi i zarządza zakładom hr. Skarbka w Drohowyżu. Biografię K. Brzozowskiogo czytelnik znaleźć moża w „Wędrowcu“ za 1885 r.

3) J. Antoniewicz przyjmował udział w węgierskiej wojnie. Już prawie 30 lat znajduje się w służbie tureckiej. Wostatnich zasach sprawował urząd głównego dyroktora poczt i telegrafów na cały obszar Turcyi azyjatyckiej. Znany zucz iwoici i prawości charakteru, powszechnie pomiędzy turkami i pdakami używa naj­lepszej sławy i opinii. Znakomicie zna wschód i zwyczaje tureckie. Często przy kawie i „nargile“ (rodzaj fajki) spędzaliśmy z nim wieczory, słuchając z przyjemnością jego opowiadań. Zamiłowany niegdyś myśliwy. Mówiąc o czasach przeszłych, często zapala się i mówi z uczuciem, lecz bez przesady. W stosunkach przyjaznych pozostawał z Karolem Brzozowskim, M. Czajkowskim i wielu innymi.

4) Marmorę nazywają na wschodzie Białem morzem.

s) Kadi-Kioj — starożytno Chaledonium, leży na brzegu azyjatyckim.