FEATUREDLatestPolonezköy

Polacy w Turcyi, cz. 2

„Polacy w Turcyi”

Kontynuacja z tygodnika literacko-społeczno-politycznego „Głos”z roku 1885, gdzie  M.K. Borkowski opisał swoją podróż do Konstantynopola w 1885 i odwiedziny w polskiej kolonii zwanej Adampolem (polskim Czyflikiem).

(Dalszy ciąg – część druga).

(zachowano pisownię oryginalną z tego okresu)

Wtedy nawet, gdy koń idzie szybko, przewodnicy dorównywają mu w biegu. Ponieważ drogi na wschodzie źle są utrzymywane, lub zupełnie ich nie ma, wszelkie więc interesa transportowe załatwia się konno. Dla pa­kunków jest osobne drewniane siodło, zwane „Samara.“

Z przewodnikiem moim mogliśmy rozmówić się, cho­ciaż z trudnością. Kroat ten urządzał studnie w Adampolu. Kopanie studni na Wschodzie stanowi rzemio­sło, wyłącznie prawie przez kroatów uprawiane, a jak później w Czyfliku mogłem się przekonać, wymaga wprawy i umiejętności. Woda zwykle znajduje się w bardzo głębokich pokładach, a do tego w gruncie kamienistym; za pomocą świdrów, dłut i prochu wyry­wają kamienie, a następnie miotłami i płóciennymi wen­tylatorami wypędzają dym. Nie każdy jednak gospo­darz posiada taką studnię. Urządzenie jej bowiem kosztuje dość drogo—od 10 do 20 lir tureckich. Z Bejkosu droga prowadzi w górę gościńcem murowanym, który jednak wkrótce się kończy, a dalej prowadzi już zaledwie widzialna drożyna pośród krzewów mirto­wych, zarośli i głębokich parowów. Miejscowość dzi­ka i ponura. Dojeżdżamy do połowy drogi, gdzie wi­dać w głębokiej kotlinie kilka czerwonych domków, w stylu szwajcarskim, które dziwne robią wrażenie pośród tej dzikiej natury — to osada Abram-Paszy. Wstępujemy na górę, skąd widać na tle lazurowego Bosforu i Marmory piękny i wspaniały Konstantynopol w całej okazałości i majestacie; lecz, jak złudzenie, znika on natychmiast, aby się już więcej nie ukazać. Droga staje się bardziej urozmaiconą. W oddaleniu widać osadę — to Francuski Czyflik, który należy do do zakonu oo. Lazarystów, Zarządzał tą kolonją przed kilkunastu laty ks. o. Rogowski, rodak nasz, sprawując urząd ojca-ekonoma. Od podwładnych nie był łubiany i ostatecznie zamordowali go Arnauci przez zemstę 1). Droga z Francuskiego Czyflika do polskiej osady trwa najwyżej min. 40 i prowadzi przez piękny dębowy las. Na wyniosłości widać liczne krzy­że, wiele mogił—to cmentarz kolonii polskiej.

Znalazłem na cmentarzu piękny grobowiec z bia­łego marmuru Ludwiki Śniadeckiej 2), drugiej żony Sadyka-Paszy (M. Czajkowskiego) 3), Michałowskie­go, Kuczyńskiego i wielu innych.

Na pagórkach widać szereg białych domków, rozrzuconych tu i ówdzie pośród pól i ogrodów, osło­niętych zewsząd lasami—to właśnie cel mojej podróży, kolonija polska na ziemi tureckiej—Adampol!

Odpocząwszy w domu gościnnego gospodarza Wincentego R., pod wieczór wyszedłem na wieś. Czu­łem, iż tu na tej obcej ziemi mieszkają ludzie pokrewni mi mową i duchem.

Każda osada stanowi tam pewną odrębną całość. Domy rozrzucone są w trzech głównie kierunkach. Już miało się dobrze ku wieczorowi, ostatnie promie­nie zachodzącego słońca, przebijając się przez lasy i góry, rzucały pasmo czerwono-złocistego światła na polską osadę. W powietrzu czuć było świeży zapach pól i lasu; ze wszystkich stron dolatywał ryk powraca­jącego bydła, nawoływania chłopów i krzyki gospo­dyń; widziałeś krzątanie się i pośpiech gospodarzy— a wszędzie brzmiała czysta polska mowa, często za­prawiona mazurskim akcentem.

Na wyniosłości widać było kościołek (raczej ka­plicę), a obok tradycyjną polską dzwonnicę. W sa­mym środku wsi, na rozdrożu stał wysoki, czarny, dę­bowy krzyż. Pomimo, iż często bywają tu władze tu­reckie i widzą krzyże 4) i kaplicę, nie okazywały je­dnak nigdy lekceważenia lub nietolerancyi religijnej. Często mówi się i pisze o prześladowaniu religijnem w Turcyi. Obecnie czasy się zmieniły. Turek jest w gruncie wyrozumiałym i tolerancyjnym. Narodo­wość obca może się w Turcyi swobodnie rozwijać. Ze swoją wiarą i narodowością turek nie narzuca się nikomu.

Kolonija polska w Adampolu powstała z emigracyi 31 i 49 r., a głównie po krymskiej wojnie 55 r. Z ostatniej emigracyi 63 r. jest zaledwie parę osób.

Czartoryszczyzna, założyła tę koloniję.

Geneza osady dość jest zajmująca. Dokumenty Hotelu Lambert w Paryżu mogłyby tu wiele ciekawych kart odsłonić.

W Adampolu można widzieć, w jaki sposób czło­wiek za pomocą rąk swoich, pracy i usilnej energii przychodzi do dobrobytu. Pierwszym kolonistom wy­znaczono miejsce przyszłej ich siedziby wśród nieprze­bytych lasów i gór; otoczeni więc byli zewsząd żywio­łami nieprzyjaznymi. Jednakże siła, wytrwałość i uporczywość polskiego osadnika zwyciężyły prze­szkody. Jeżeli dziś widzimy schludne chałupy, do­brze zbudowane budynki, to należy pamiętać, iż przed kilkudziesięciu laty były tam tylko lasy, pełne dzikiego zwierza. Pierwsi koloniści mieszkali w szałasach. Karczując pole w dzień, musieli czuwać z bronią w ręku w nocy — przed napadem arnautów, greków lub dzikich zwierząt. Te ostatnie porywały bydło i trzodę; dziś jeszcze wilki wyrządzają osadnikom ogromne szkody. Stada dzików niszczyły zasiewy. Własną ręką kolonista musiał wvkorczować pole, zorać je i uprawić, zasiać zboże, wznosić dom i inne zabudowania i t. p. Każda osada jest owocem dłu­goletniej i wytrwałej pracy. Wobec nieprzebytych puszcz i różnych innych przeszkód, osadnik polski nie upadł na duchu. Z siekierą i łopatą w ręku sta­nął on do walki, ufny jedynie we własne siły i energiję; stanął i zwyciężył. Jak zobaczymy poniżej, starsza brać „kierownicy“ i „opiekunowie“ tych osadników byli im tylko przeszkodą w pracy i w ich rozwoju umy­słowym.

Ciężkie bardzo chwile przeżywała kolonija. Po wojnie wschodniej, w 1858 r. bogaty Reszyd-Pasza założył koloniję polską przy ujściu rzeki Salambryi. Był on wielkim przyjacielem polaków i na bardzo do­godnych warunkach zaproponował im zakładanie osad w swoich dobrach. Kolonistom dostarczono wszyst­kiego: środków przewozowych, remanentów gospo­darczych. narzędzi rolniczych, a nawet zasiłków pie­niężnych. Wobec tak korzystnych warunków, wielu osadników opuściło Adampol. Lecz znaczną część ich zabiła żółta febra i inne choroby, pozostali przy życiu wrócili do Adampola 5). Klimat w Adampolu jest bar­dzo zdrowy. Choroby zaraźliwe nie są tam znane: wszyscy cieszą się dobrem zdrowiem i żyją długo. Kiedy w 1865 r. w Carogrodzie cholera niszczyła od od 2—3 tysięcy ludzi dziennie, w Adampolu epidemii tej nie było. Woda, której tak wielki brak jest w Kon­stantynopolu 6), tutaj przeciwnie—znakomita, źródla­na. Upały w kolonii nie dają się bardzo uczuwać, po­nieważ miejscowość jest górzysta i otoczona lasami. Owadów i robactwa również prawie nie ma. Posucha nie gnębi mieszkańców, jak w okolicach Stambułu, gdyż trafiają się tu często mgły morskie, które, za­trzymują się w górach, dają sporo wilgoci roślinności, przeto bujną tu jest ona i obfita. Wpływ i dodatnie działanie klimatu uwidocznia się szczególnie na poko­leniu młodszem. Podczas gdy rodzice małego bywa­ją wzrostu, a często wątłej budowy, młodzież t. j. ci, którzy urodzili się w Adampolu—wszyscy są dobrze zbudowani, cechują się wysokim wzrostem i dobrem zdrowiem, w pracy zaś nadzwyczajnej wytrwałości da­ją dowody.

Sama nazwa Adampol pochodzi od ks. Adama. Dotychczas ks. W. Czartoryski uważa Adampol za swą własność prywatną, chociaż swoje prawa opiera tylko na tradycyi ojca i na nieświadomości osadników. Czartoryszczyzna rządziła Adampolem za pomocą dy­rektorów, stanowionych z ramienia Metropolii pary­skiej. Czy ks. Adam kupił grunta adampolskie, czy otrzymał darmo dla kolonistów od rządu tureckiego, trudno jest twierdzić z pewnością; sądzę jednak, iż przypuszczenie ostatnie jest najbardziej prawdopodobnem. Dziś jeszcze żyją wiarogodni ludzie, którzy świadczą, iż polacy otrzymali gratis tę ziemię od rządu, nadto potwierdzenie tego faktu słyszałem od pewnego wyższego urzędnika tureckiego w Konstan­tynopolu. Prawdopodobnie bez grubego „bakczyszu“ 7) nie obeszła się nawet ta darowizna. Na­bywszy posiadłość adampolską, a raczej puszczę bez­ludną, w ten lub inny sposób, ks. A. Czartoryski zrobił fikcyjnie właścicielami tej ziemi zakon OO. La­zarystów, chcąc zabezpieczyć ją na wszelki wypadek od nadużyć tureckich, co w owych czasach było ko­niecznem. Lazaryści następnie skorzystali z tego prawa i chcieli zagarnąć Polski Czyflik na swoją własność. Długie i nieskończone były procesy z tym zakonem, do którego obecnie należy Francuski Czyflik. Lazaryści posiadają ogromne dobra na wschodzie i nazwa ich zupełnie nie licuje z ich postę­powaniem i dążeniami. Zakon ten chciwy i łupieżczy miał nawet ochotę siłą przywłaszczyć część lasów ko­lonii polskiej, których osadnicy dobrowolnie nie chcieli mu oddać. Przed laty kilkunastu, zarządzający Fran­cuzkim Czyflikiem ks. Rogowski, w imieniu świętobli­wego zakonu 00. Lazarystów, na czele uzbrojonych arnautów, greków, turków i różnego rodzaju wscho­dniego hultajstwa zbrojnie zajął lasy kolonii polskiej, lecz został przez osadników ze wstydem odparty i wy­pędzony 8). Ks. Rogowski, nie dając za wygraną, udał się do władz tureckich, poruszając wszelkie sprę­żyny i stosunki; lecz i tu Lazaryści nie wiele zyskali. „Bakczysz” turcy wzięli od nich, ale przyjaciela swe­go — polaka nie zdradzili. Wprawdzie turcy wysłali „Kawasów” 9) i żołnierzy do Adampola, lecz nakaza­no im z góry, aby żadnej krzywdy przyjacielowi „lechli-madżar” nie czyniono. Wyprawa tych żoł­nierzy tureckich zakończyła się, ucztą wspólną i pobra­taniem z kolonistami. Kiedy turcy byli podochoceni i w dobrym „Kiefie” 10), mówili, że przyszli do Adam­pola nie dla togo, aby bić się z osadnikami, lecz aby ich uścisnąć, a odchodząc, dziękowali Ałłachowi, że wyprawa tak się. zakończyła, powtarzając ,,Iszałła, Iszałła” 11). Aby położyć koniec procesom i niesna­skom, musiał wdać się w tę sprawę konsulat francuski. Jak widać z listu, nadesłanego z Paryża w 1883 roku przez ks. Władysława Czartoryskiego do osadników, sprawa i nieporozumienia z zakonem Lazarystów są już ukończone.

Dziwna a zarazem rujnująca była tam gospodar­ka Czartoryszczyzny. Służalców swoich przysyłali Czartoryscy na dyrektorów tej kolonii, ci zaś nie wiele przynieśli korzyści, a szkody bardzo wiele, jak to po­niżej zobaczymy.

Zarządzały tą kolonija lub bezpośrednie z nią miały stosunki wybitne osobistości ua wschodzie: jak M. Czajkowski (Sadyk-pasza), Jordan, Kościelski 12), Jagmin, dr. S. Drozdowski i wielu innych. Ostatnie lat kilkanaście rządził Adampolem samowładnie i de­spotycznie dr. med. Stanisław Drozdowski.

Każdy z osadników początkowo musiał uzyskać sankcyję na osiedlenie, która szła na ręce dyrektora, a ten ostatecznie, według woli, udzielał lub odmawiał prawa do zamieszkania w Czyfliku. Początkowo mo­gli tylko osiedlać się tam polacy lub osoby pochodze­nia polskiego, co było koniecznem ze względu na ró­żnorodność i różnoplemienność sąsiadów. Pomimo, iż niewolno było posiadać jednej rodzinie więcej nad 7 akrów (około 5 morgów) ziemi, dr. Drozdowski za­jął najlepsze środkowe pola i zagarnął dla siebie od 400—500 akrów ziemi. Jeżeli obszar 6 morgów dla pewnej rodziny nie był dostatecznym, to po porozumieniu się z gminą kolonista mógł korczować i uprawić jeszcze inny, wyznaczony sobie, kawał ziemi. Lasu w Adampolu sporo i ten stanowi własność wspólną, z której każdy czerpie wedle potrzeb, byle nie używał na sprzedaż. Dawniejsi dyrektorowie, wójci, a szczególnie dr. Drozdowski i ksiądz A. Kubiak 13) znisz­czyli sporo lasu, sprzedając nieprawnie drzewo na węgiel. Dra Drozdowskiego już nie zastałem; umarł w Lutym 1885 r. w Konstantynopolu. Po jego śmierci gazety galicyjskie wysławiały zasługi położone około kolonii. Jak zobaczymy później, pisma te nie były dobrze poinformowane o działalności szanownego do­ktora. Z. Miłkowski już 3O lat temu znakomicie oce­nił wartość i działalność Drozdowskiego. *)

Dawniej dyrektor kolonii polskiej był dobrze wi­dziany przez rząd turecki. Wyjaśnia to, dla czego dr. Drozdowski trzymał się długo tej posady i dlaczego o ten szumny tytuł ubiegało się wielu. Polacy dawniej mieli silne wpływy w Turcyi. Wielu z rodaków naszych zajmowało wpływowe stanowiska. Wszyscy wówczas przed wojną i po wojnie krymskiej i do r. 65 zajmowali się wielką i małą polityką. O kolonistów w Azyi Mniejszej wcale nie troszczono się, rządził tam samowładnie dr. Drozdowski i sam wymierzał spra­wiedliwość dowolnie, a często za pomocą bata, jak za dobrych pańszczyznianych czasów. Nie zawsze wpraw­dzie czyflikanie byli mu ulegli, owszem wypowiadali często posłuszeństwo. Dziś jeszcze nie mogą go wspo­mnieć bez oburzenia. Po śmierci Drozdowskiego ko­loniści odetchnęli swobodniej.

Kiedy przed kilkunastu laty kilku młodych a sympatycznych rodaków naszych chciało osiąść w Adampolu, aby uczyć dzieci i gospodarować, Droz­dowski im odmówił; a kiedy zaś ci, po długich stara­niach i wyczekiwaniach, uzyskali sankcyję W. Czarto­ryskiego, wtenczas sz. dyrektor przedstawił kolonistom, że ci młodzi ludzie chcą zamieszkać w Adampolu, lecz po to, aby kraść prosięta i kury i t. d., naturalnie, po takiej wstępnej rekomendacyi, gospodarze adampolscy nie zgodzili się ich przyjąć, obawiając się o los prosiąt i kur. Drozdowski zaś, zasłaniając się jakoby wolą kolonistów, odmówił i nie przyjął ich. Obecnie za­mieszkały w Stambule, rodak nasz Feliks Frankowski sam mi opowiadał, iż to miało miejsce z nim i z jego towarzyszami. A wielka szkoda! Frankowski, czło­wiek znany z uczciwości i powszechnie poważany, miał wówczas najlepsze chęci, chciał nauczyć kolonistów wino uprawiać, kształcić ich dzieci, zajmować się rol­nictwem, żyć z nimi i być pożytecznym. Odepchnięto go. Młode pokolenie na kolonii bardzo opuszczone i wielu czytać z nich nie umie. Polityką Drozdowskie­go było divide et impera. Przeto ciągłe waśnie, kłótnie i nieporozumienia nie ustawały w kolonii. Inteligen­tnych i samodzielnych ludzi nie chciał on dopuścić, aby samowładnie i bezkarnie mógł rządzić, sam. Za pomocą różnych operacyj, zaiste żydowskich i brudnych, dr. Drozdowski dorobił się dość znacznej fortuny. Loko­wał swoje kapitały w żeńskich klasztorach, których był wielkim zwolennikiem i protektorem, a z którymi łączyły go ścisłe stosunki. Po śmierci jego, bogobojne zakonnice wzięły duże sumy i spadkobiercom udało się odebrać od nich tylko bardzo nieznaczną część.

     Przed kilku laty gazety rosyjskie zajmowały się osobą Drozdowskiego. Kiedy generał Komarow 1), znany z ostatniej wojny tureckiej, został w Carogrodzie przez greka raniony w nogę, zawezwano wówczas dra Drozdowskiego dla okazania pomocy. Chodziło u wydobycie kuli, czego w żaden sposób sz. eskulap uskutecznić nie mógł; jednak, nie znajdując kuli, nie namyślając się długo, odciął cala nogę generałowi, rozumując, iż kula w ten sposób będzie usunięta, a bez nogi obejść się można. Rzeczywiście, kula usunięta była, ale wraz z nogą i wkrótce po tej operacyi do­raźnej generał Komarow życie zakończył. Rosyjskie pisma utrzymywały i widziały w tym postępku Dro­zdowskiego ,,polską intrygę“. Lecz śmiało można po­wiedzieć, iż należy przypisać to tylko niezdarności sz. doktora, który lepszy był aferzysta, jak operator.

(d. c. n.)

1)Korespondent „Kraju“ (Nr. 33 * r. b.) p. Fr. K. wspomi­na o t,ym wypadku, nazywając Rogowskiego—księdzem Filipem i morderstwo jego przypisuje adampolskim kolonistom. Muszę tu zaprotestować przeciwko temu twierdzeniu najusilniej. Jak wy­kazałem i wykażę poniżej, p. Fr. K. zupełnie nie jest obeznany ze stosunkami tamtejszymi. Nie znając zaś ich, lekkomyślnie p. Fr. 1C. oskarża poczciwych adampolskich rodaków o popełnianie ta­kiej zbrodni. Gdyby p. Fr. K. odczytał uważnie „Kraj“ Nr. 46 z 1885 r. artykuł ‘T.Jeża o śmierci Mickiewicza, na który się powołuje, to znalazł by tam, iż autor nazywa adampolskich roda­ków „zacnymi i poczciwymi rolnikami,“ A. W. Koszczyc, dokła­dnie obeznany ze stosunkami w Turcyi, w dziele swojem (Wschód. Ze Stambułu do Angory. Lwów, 1874 r. str. 39) tak powiada o mieszkańcach Adnmpola: „Nędzny stan kolonji Adampolskiej, Adam-Kioj (Czyflik polski), brak szkoły dla dzieci pol­skich, brak bibliotek i czytelni, brak wszelkiej instytucyi, udziela­jącej pomocy i kredytu — oto są skutki tego wewnętrznego roz­przężenia. I dziękowali tylko poczciwej naturze polskiej, że przy tylu ujemnych warunkach, emigranci polscy używają pomiędzy ludnością oryjentalną dobrej sławy, jako ludzie uczciwii i pracowici”.  Oskarżenie więc p. Fr. K. należy uważać za bezpodstawne i fał­szywe. W imieniu przeto sprawiedliwości i tych biednych, bez­bronnych, a poczciwych rolników adampolskich pragnę tu naj­energiczniej zaprotestować przeciwko obarczaniu ich takim zarzu­tem. Cała wreszcie osnowa korespondencyi p. Fr. K. w „Kraju“ Nr. 33 błędną jest i fałszywą. Oskarża on adampolan o lenistwo, pijaństwo, intrygi i nizki poziom obyczajów wszystko to słysza­łem również na bruku konstantynopolskim, ale, jak przekonałem się, nieprawdziwe są to wiadomości.

2) Ludwika Śniadecka w swoim czasie znana była z piękności, wykształcenia i dowcipu. Słowacki, który się w niej kochał, wspomina o niej w poezyjach swoich. Śniadecka miała ogromny wpływ na Sadyka-paszę i na otaczających. W Konstantynopolu prowadziła dom otwarty.

3) Sadyk-pasza (Michał Czajkowski), autor dzieł: „Koza­czyzna w Turcyi“, „Owruczanin“, ,, Bulgarya“, „Wernyhora“, ,,Niemolaka“ i wielu innych. Rząd turecki w 54 r. polecił Czajkowskiemu zorganizować pułki kozackie. Sadyk-pasza miał znaczne zaufanie u W. Porty. W 1875 r. wrócił do Rosyi. W Kijowie chciał wydawać pismo polskie, lecz program jego nie znalazł sympatyi i zwolenników. Jak mi opowiadał naoczny świadek, w ostatnich czasach Sadyk-pasza żył w osamotnieniu

i w nędzy. Przed kilkoma laty zwrócił się Czajkowski do rządu Otomańskiego, prosząc o zapłacouie pensyi. Seraskicrat, nie zważając na jego postępowanie, zaległy żołd jeneralski mu wy­płacił. Pomimo pisania artykułów w „Moskowskich Wiedomostiach“ uważał siebie za polaka i z otaczającymi mówił tylko po polsku. Czytelnik może znaleść szczegóły o Czajkowskim w ar­tykule T. T. Jeża w NN 8 — 10 „Kraju“ 1886 r. W ostatnich czasach Czajkowski mieszkał we wsi Borkach Kijowskiej g. W początkach roku bieżącego wystrzałem z rewolweru Czajkow­ski odebrał sobie życie.

4) Religija mahomotańska zakazuje krzyżów na ziemi tu­reckiej.

5) Na granicy Persyi jest również osada polska w Azyi Mniejszej w Bojuk-Czekmedże jest kolonija tatarów litewskich, którzy trudnią się rolnictwem.

6) W Konstantynopolu wodę sprowadza się za pomocą wo­dociągów z ogromnej cysterny w Bojukdere, odległej o 20—30 kilometrów; woda żółtogo koloru i bardzo niezdrowa. Na ulicach sprzedają wodę ,,Sudży,“ oczyszczoną sztucznie. Zdrowa i dobra woda na wschodzie bardzo jest poszukiwaną i stanowi ważny artykuł w życiu ludzkim.

7) Bakczysz—darowizna, podarunek, łapówka

8) Patrz „Wędrowiec“ 1885 r. str. 39. Sahi-Beja: Z taje­mnic wschodu. Zajazd w Anatolii.

9) Kawas lub Jasakdżi—policjant, żandarm, straż

10) Kief—dobro usposobienie, znajdować się w dobrym hu­morze.

11) Iszałła—Bogu dzięki, oznaka zadowolenia.

12) Kościelski (Sefer-pasza) osobisty przyjaciel byłego che- diwa egipskiego Izmaila-paszy, dobił się tytułów i grubych inilijonów w Egipcie, chociaż za popieranie egipskiogo che- diwa pobyt w Turcyi był mu wzbroniony. Obecnie posiada drogocenne zbiory ze Wschodu i wspaniały zamek Bertholdstein w blizkośei Gleichenbergu w Styryi. Zimę spędza w Egipcio, a lato w zamku swoim. Pośród cudzoziomców otacza się pra­wdziwie królewskim przepychem, trwoniąc swe mienie dla pró­żności.