FEATUREDLatestPolonezköy

Polacy w Turcyi, cz. 6

„Polacy w Turcyi”

Kontynuacja z tygodnika literacko-społeczno-politycznego „Głos”z roku 1885, gdzie  M.K. Borkowski opisał swoją podróż do Konstantynopola w 1885 i odwiedziny w polskiej kolonii zwanej Adampolem (polskim Czyflikiem). – „Same słowa „szlachcic”, „chłop” na kolonii tej nie maja znaczenia i nie są używane nawet. Tylko energija, wytrwałość i pracowitość, uczciwość, dobroć i szlachetność odróżniają ludzi, a zdrowy i praktyczny rozum chłopa miał tu przeważnie znaczenie i zastosowanie. W pracy ciężkiej i wspólnej niedoli nastąpiło zbratanie się i zrównanie stanów…”

(Dalszy ciąg – część szósta, ostatnia).

(zachowano pisownię oryginalną z tego okresu)

W Adampolu dawniej posługi religijne spełniali Rogowski lub też kilka razy do roku Przyjezdzał ksiądz katolicki ze Stambułu. Parafia adampolska podlega władzy biskupa katolickiego w  Konstantynopolu. […] W Adampolu zastałem jeszcze proboszcza ks. franciszkanina z Galicyi, Adryjana Kubiaka. Fatalny los prześladował biednych rolników. Zwykle tu przybywali dla rządzenia i opiekowania się nimi wyrzutki społeczeństwa, ludzie z gruntu zepsuci. Do kategorii tych wyrzutków bezwarunkowo zaliczyć należy ks. A. Kubiaka. Kiedy zeszłego roku w sierpniu wyjechał on do Galicyi, pisma galicyjskie donosiły o misyi jego na wschodzie. Gazeta miejscowa „ I’liare du Bosphore” nie szczędziła pochwał księdzu, wysławiając jego zasługi, położone około polskiej osady i niewdzięczność kolonistów dla szan. księdza. Panegiryk ten, zapewne był napisany przez samego ks. Kubiaka lub jego przyjaciela. Rzeczywiście zaś wyjechał on znienawidzony przez wszystkich, jak w Adampolu tak i w Stambule.

Życie prowadził bardzo niemoralne i strasznie wyzyskiwał biednych osadników. Ostatni grosz każdy musiał nieść w ofierze temu chciwemu zakonnikowi. Tym zaś z kolonistów, którzy nie dostatecznie opłacali się lub nie byli zbyt potulni, odmawiał spowiedzi i wyklinał z ambony do 2-go, 8-go, 5-go a nawet do 10-go pokolenia. Degradacyja ta, zależała od ilości dostarczanych kur, gęsi, prosiąt i t. p., oraz od ilości kubanów i zawziętości księdza. Nawet zmarłych nie pozostawił w spokoju i tych wyklinał, a śmierć nieboszczyka przypisywał wpływom swojej woli i wyroków. Katyńskiego, do którego miał osobistą urazę, wyklinał po śmierci, co bardzo oburzyło kolonistów, albowiem Katyńskiego powszechnie lubiono. Często dochodziło do śmieszności, tak zeszłego roku Wiktora Hugo wyklinał po śmierci, tylko tą razą osadnicy nie wiedzieli o co chodzi i sądzili zapewne, iż wyklinany był również „rodakiem.”

Opowiadano mi w Adampolu, iż kiedy biednemu Teofilowi, który wówczas sprawował urząd pastucha gminnego, urodziło się dziecko, pożyczył 2 niedżydje (40 piastrów) od Wincentego R., aby zapłacić księdzu za chrzest, lecz na drugi dzień niemowlę zmarło, a kiedy biedak nie miał już czem opłacić chciwości księdza, to Kubiak odmówił pogrzebu i nie pozwolił mu nawet dzwonić. Można przedstawić sobie, co się działo w sercu nieszczęśliwego ojca i zrozpaczonej matki!

Zacny proboszcz ten zwykle młodzież podburzał przeciwko starszym i odwrotnie. Jedni na drugich obowiązani byli donosić księdzu. Pomimo iż miał metresę, nie robiąc nawet zbytnich skrupułów, młode dziewczęta i mężatki musiały chronić się. przed napaścią rozbestwionego tego zakonnika, O lada bagatelę pozywał kolonistów do sądu w Bejkosie. Nareszcie kajniakau zrobił mu uwagę, iż duchownemu nie przystoi skarżyć swoje owieczki przed władzą „niewiernych.”

Spokojny, pracowity, uczciwy i powszechnie luln’any osadnik Ludwik Biskupski zmuszony był pozywać Kubiaka do sądu; szlachetny ten rolnik ze łzami mi opowiadał o niecnych i wstrętnych postępkach tego księdza względem jego rodziny. Dzięki pani Gropplerowej, jak to widzieliśmy poprzednio, zebrano dość znaczną sumę. bo około 7,000 franków na pobudowanie kościoła w Adampolu. Pieniądze te biskup stambulski doręczył ks. Kubiakowi, lecz ten, przygotowawszy trochę maleryjalii budowlanego,  niewiadomo gdzie pozostałe pieniądze zapodział. Ks. Kubiak wyjechał, a sprawozdania z poruczonych mu sum publicznych nie złożył i obecnie mieszkańcy adampolscy nie mają ani materyjału budowlanego, ani kościoła, ani pieniędzy. Ks. Kubiak pochodził z Galicyi a jak z nazwiska można wnosić z ludu, lecz trudno przedstawić sobie więcej zepsutego człowieka, któryby z taką systematycznością i bezczelnością wyzyskiwał i demoralizował lud. Indywiduum to powinno być postawione pod pręgierz opinii publicznej i nadaje się bardziej na kandydata do domu poprawy, niż na pasterza duchownego.

Zamiast wlewać w serca kolonistów polskich słowa pociechy, odwagi, wytrwałości, miłości i równości braterskiej, wlewał on obficie truciznę zabójczą. Zdawałoby się, że w tym wyrodku nie było nic człowieczego i że wszystko co szlachetne i piękne zamarło w nim.

Obrzydliwa ta figura, pełna fałszu, obłudy i występku, przybrana była w sutanę franciszkanina, kalając ten zakon i suknię. Nie powtarzam tu wielu innych brudnych spraw tego mnicha, lecz śmiało twierdzić można, iż postępowanie ks. Adr. Kubiaka było oburzające i wsrtętne.

Kilkakrotnie koloniści wysyłali deputacyję do biskupa w Carogrodzie i zanosili skargę do władz odpowiednich na postępowanie jego, lecz wszędzie przebiegły ksiądz umiał z siebie zrobić męczennika, a kolonistów przedstawić w najgorszem świetle. Postępowanie ks. Kubiaka wywołało już w szerszych kołach w Stambule niezadowolenie i oburzenie, nareszcie biskup usunął go. Zatrzymałem się dłużej nad osobą ks. Kubiaka, chcąc zwrócić uwagę dostojników kościelnych w Galicyi, aby podobnych „misyjonarzy” nie wysyłano do biednych i opuszczonych tułaczy; z takich bowiem przedstawicieli, jak ks. Kubiak, rodacy nasi w Turcyi będą mieć bardzo nieszczególne pojęcie o duchowieństwie galicyjskiem. Nareszcie może niniejszein pismem ks. Kubiak będzie zniewolony zdać sprawę publiczne z owych 7,000 franków, przeznaczonych na kościół w Adampolu. Uczciwa sprawa nie boi się światła dziennego, lecz podobno ks. Kubiak do siebie nie może tego twierdzenia zastosować. 1)

Mówiąc o duchowieństwie, nie mogę pominąć zacnej zakonnicy, siostry Izabelli w Stambule, która za czasów ks. Rogowskiego i Drozdowskiego była prawdziwym aniołem pocieszycielem dla kolonistów i zawsze i wszędzie broniła ich; o niej bardzo sympatycznie wspomina w pamiętnikach swoich Sahi-bej 2). W ostatnich czasach siostra Karolina (zakonnica w Konstantynopolu), polka, również gorliwie opiekuje się kolonistami i załatwia im wszelkie interesy, jednak nie posiada ona tak obszernych stosunków, jak śp. Izabella,

Dawniej w Carogrodzie cieszył się sympatyją ksiądz A. Ławrynowicz, lecz wraz z I). był zamieszany do brudnej sprawy o rozpowszechnianie fałszywych banknotów. Rząd turecki osadził ich w więzieniu i ksiądz Ławrynowicz przed paru laty umarł w więzieniu. I). zaś uniewinniono i wypuszczono na wolność. Główny winowajca tej sprawy Zwierszchowski uciekł do Londynu. Niewiadomo jednak, czy ksiądz Ławrynowicz przez chciwość, czy przez lekkomyślność tylko był wciągnięty. Osoby, które znają go dobrze, stanowczo twierdzą, iż był on niewinny.

W Stambule również poznałem księdza Mikołaja, rodaka naszego, który jest w parafii św. Antoniego: ksiądz Mikołaj cieszy się wielką sympatyją pomiędzy ziomkami i gorliwie wypełnia swoje obowiązki. Biskup katolicki w Stambule, po usunięciu ks. Kubiaka, zaprosił do siebie dr. Feliksa Gnatowskiego, 3)

aby zasięgnąć iuformacyi co do adampolskich stosunków. Dowiedziawszy się o postępowaniu ks. Kubiaka, bardzo żałował, iż poprzednio nie wiedział o tem.

Jednak nieraz koloniści wysyłali deputacyję do biskupa, która nigdy nie miała posłuchania u niego. Biskup, jak gdyby żałując tego i chcąc naprawić krzywdę, udzielił błogosławieństwa swego adampolanom, a w październiku zeszłego roku wysłał do nich starego zakonnika, włocha, który gorliwie zaczął uczyć się po polsku, w wymaganiach był bardzo skromny, a w służbie gorliwy. Koloniści byli z niego wielce zadowoleni.

Osadnicy polscy nie mogli znaleźć iskry współczucia i sympatyi w sercu księdza — rodaka, znaleźli ją u cudzoziemca — włocha.

Opuściłem Adampol, lecz we wrześniu z. r. przyjechaliśmy ponownie ze Stambułu z dr. Gnatowskim.

Uprzedzeni o tem osadnicy wyszli na nasze spotkanie. Wieczorem zabrali się licznie. Dr. Gnatowski w pięknej przemowie powitał ich serdecznie, wykazując potrzebę łączności adampolan z polakami w Stambule.

Następnie ja starałem się im wykazać zgubne skutki z braku oświaty płynące; polska szkoła na obczyźnie nie tylko mogłaby łączyć ich, ale nawet chronić od kosmopolityzmu lub sturczenia. Przedstawiałem im konieczność solidarności i zgody, bez której nic nie da się zrobić. Mówiłem również, iż swoją pracą, wytrwałością i przykładem godniej reprezentują społeczeństwo nasze wobec cudzoziemców i turków, niż dyploraatyzująca czartoryszczyzna. Wykazywałem im, iż gdy ziomkowie i przyjaciele ich dowiedzą się o ich wytrwałości i zachowaniu wiary i mowy ojczystej, przeszłą im słowa otuchy i zachęty i t. p. i t. p.

Pierwszy odpowiedział nam stary i powszechnie szanowany gospodarz, mazur, Ignacy Kępka. W prostych a pełnych szczerości słowach, wyłuszczył jasno, w jak trudnych warunkach znajdowali się oni. Kłopocząc się i walcząc o kawałek chleba, nie mogli dotychczas myśleć o szkółce, chociaż nieraz zanosili prośby o to, lecz żale ich nie zostały wysłuchane i uwzględnione przez dyrektorów i opiekunów. Mogli tylko ufać swój pracy i sobie samym, obietnice zaś wszystkie możnych nigdy nie bywały spełniane. Chcieliby, mówił dalej, aby ich dzieci pośród obcych nie zmarniały i nie zapomniały mowy ojców swoich, a szkółka również, według jego rozumowania, zapobiegłaby temu.

Nareszcie stary Wilkoszowski, wójt gminy, przedstawił nam historyję Adampola. Wielu jeszcze mówiło, a w słowach ich przebijała się szczerość, prostota i serdeczność. Wśród tych pogadanek czas nam schodził prędko. Już zorza poranna i pierwszy odblask dnia zaczął przebijać ciemności wschodniej nocy, kiedyśmy się rozchodzili. Opowiadali o swojej niedoli, o starych czasach, o ciężkiej i mozolnej pracy, o czem świadczyły ich poorane i spalone od słońca południowego oblicza i ciężko spracowane, grube ręce od pługa, siekiery i łopaty. Rozpytywali się o kraj, o braci z nad Wisły, z pod Krakowa i dalszych okolic, skąd pochodzili…

Osadnicy adampolscy w gruncie rzeczy mają zacne i szczere serca, o czem wielokrotnie mogłem przekonać się, lecz na nieszczęście często dają się powodować w pierwszej chwili uniesienia ludziom złej woli.

Koloniści przez naszą brać starszą, w rodzaju Drozdowskich, Kubiaków et cousortes, byli systematycznie wyzyskiwani, ogłupiani i demoralizowani; dziwić się potrzeba, iż ta moralna zaraza nie udzieliła sio im.

Pomimo drobnych nieporozumień rolnicy zgodnie żyją pomiędzy sobą.

W Adampolu kolonizowała się szlachta, czynszownicy, mieszczanie i chłopi, antagonizm stanowy nie ujawnia się tu jednak, albowiem wszyscy zmuszeni byli pracować ciężko, karczować las i uprawiać ziemię.

Same słowa „szlachcic”, „chłop” na kolonii tej nie maja znaczenia i nie są używane nawet. Tylko energija, wytrwałość i pracowitość, uczciwość, dobroć i szlachetność odróżniają ludzi, a zdrowy i praktyczny rozum chłopa miał tu przeważnie znaczenie i zastosowanie. W pracy ciężkiej i wspólnej niedoli nastąpiło zbratanie się i zrównanie stanów…

Chłop polski pozostał wierny tradycyi, przechowując w czystości wiarę, mowę i narodowość swoją.

Wielu z rodaków naszych patrzy na adampolskich osadników z pewnem lekceważeniem, twierdząc, iż cała ich polityka i działalność to: „Maciek zrobił, Maciek zjadł;” ale ta polityka Maćkowa nie pozwoliła im uginać karku, żebrać jałmużny i wynarodowić sie…

W Konstantynopolu pomiędzy ziomkami starałem się podnieść myśl założenia szkoły polskiej dla dzieci adampolan 4). Większość rodaków naszych w Stambule należy do klasy pracującej (rzemieślników), żyją z dnia na dzień, pomimo sympatyi swej dla tej myśli nic mogą nic uczynić w celu jej urzeczywistnienia.

Jest wprawdzie w Stambule Towarzystwo wzajemnej pomocy, przeważnie złożone z klasy pracującej, lecz dotychczas działalność tego towarzystwa sprowadza się do bardzo skromnych rozmiarów, ponieważ niedawno ono powstało.

Wykazałem poprzednio dodatnie kulturalne znaczenie polskich inżenierów i doktorów w Turcyi; to samo można powiedzieć o rzemieślnikach polskich.

Obecnie w Stambule sporo polaków pracuje w różnych zawodach: jak np. najlepszy introligator, zatrudniony w pałacu sułtańskim, Tarnawski; kuśnierze: Iwaszkiewicz i Biskupski: krawcy: Zabłocki. Dewocki: zegarmistrz: Michałowski, i t. p. Sporo rzemieślników polaków przebywa na prowincyi.

Jest kilku rodaków naszych, którym los pozwolił dobić się dość znacznej fortuny, lecz na nieszczęście nie wszyscy rozumieją swój obowiązek obywatelski.

Niektórzy sturczeli lub wynarodowili się. jak W., S… Inni zobojętnieli dla społeczności naszej, na handlu końmi, ożenieniu się i t. p. dorobili się dość znacznej fortuny, lecz z polakami nie żyją i wobec cudzoziemców za polaków się nie uważają, chociaż np. L. tytułu „jeneralskiego” zdobytego w kraju używa. Polacy, którzy dorobili się w Turcyi majątku, mogliby skutecznie poprzeć myśl założenia szkółki dla dzieci i ochronki dla starców, co by mogło wiele dobrego zrobić w Adampolu.

W Azyi Mniejszej i Turcyi dotychczas są ogromne obszary niezaludnione i przy odpowiednich staraniach możnaby uzyskać pozwolenie od rządu otomańskiego na kolonizowanie; szczególnie wobec ostatnich rugów poznańskich, takie osady rolnicze miałyby znaczenie; kolonije takie bowiem kojarzyły południowych sławian i wypierały żywioł niemiecki, który już w ostatnich czasach zaczyna sie tam wciskać.

Kolonije takie, przeto, miałyby znaczenie kulturne i polityczne. Jak mówił mi pewien wyższy dygnitarz turecki, rząd otomański dla przyjaciela „lechli-madżara” chętnie by to uczynił. Wielu naszych młodych rodaków błąka się zagranicą, po Francyi, Szwajcaryi i t. p. nie wiedząc, gdzie i do czego siły zastosować; mniemam, iż w takich kolonijach rolniczych z korzyścią mogliby zajmować się rzemiosłami, uprawą roli, gospodarką lub nauczaniem dzieci. Usuńmy na bok frazeologiją, a starajmy się zasady nasze demokratyczno-społeczne w czyn wprowadzić i zastosować…

W końcu zeszłego roku czyftlikanie polscy na seryjo zajęli się uporządkowaniem swoich spraw, jak mi Pisano już o tem do Rumunii. Wybrali d-ra Gnatowskiego w Stambule, jako swego przedstawiciela wobec władz tureckich. Znając, dobrze d-ra Gnatowskiego, jego obszerne stosunki w Turcyi, śmiało można twierdzić, iż wybór był bardzo odpowiedni.

Gdyby opisem niniejszym zachęcony ziomek-turysta zechciał zwiedzić Adampol, to niech nie szuka tam silnych wrażeń, bohaterów, ludzi uczonych itp.— tego tam nie znajdzie i będzie zawiedziony i rozczarowany.

Zapewne, osadnicy mają ujemne a nawet śmieszne strony, lecz ci pracowici ludzie nie zasługują, aby ich wyśmiewano, jak to uczynił korespondent „Kraju” Kr. K.

Jeżeli przyjezdny rodak potrafi głębiej zajrzeć pod szarą sukmanę osadnika polskiego, to znajdzie tam poczciwe serce i szlachetny charakter, na pozór może szorstki; jeżeli zaś potrafi on rozetlić zarzewie i rzucić tam iskrę miłości braterskiej, przemówi do niego zrozumiałym ojczystym językiem, to może być pewnym, że każde jego słowo będzie zrozumiane i odczute głęboko, a znajdzie pośród tych ludzi żywą i prawdziwą sympatyję, miłość i bratni, serdeczny uścisk spracowanej od pługa ręki osadnika…

Już późną jesienią zeszłego roku odjeżdżałem z Carogrodu. Na okręt odprowadzało mię kilka osób.

Żegnałem Stambuł i Adampol, pozostawiając tam sporo przyjaciół, opuszczałem tych zacnych ludzi z pewnym żalem. Kiedy okręt nasz opuścił już Carogród i przejeżdżał około Bejkosu, z wytężonym wzrokiem patrzałem w stronę Adampola, nie zwracając uwagi na krzyk i bieganie majtków i pasażerów, na wahadłowy ruch okrętu i na szum wody, na błękit nieba, na otoczenie, na piękne krajobrazy; długo nie mogłem oderwać oczu od strony tej… Słońce zachodzące, jak gdyby na pożegnanie, ostatni raz rzuciło purpurowe światło i promienie ukośne na wierzchołek Allendachu, lecz myśl moja przenosiła się po za tę górę — do adampolan, pod ich strzechy i długo, długo dumałem o nich..

————————————–

1) Ażeby ktokolwiek nie posądził mnie o osobistą urazę względom ks. Kubiaka, nadmienić tu muszę, iż go osobiście nie znalem.

Wiele złego słyszałem o nim od ludzi wiarogodnych i nie chciałam zabierać z nim znajomości.

2) Patrz: „Z tajemnic wschodu.” Zajazd w Anatolii. Sa-Ui-beja „Wędrowiec,”‘ 1815.

3) Dr. mod. Feliks Gnatowski, poddany austryjacki, ukończył studyja medyczne w Wflrtzburgu. Następnie spełniał obowiązek głównego lekarza okrętowego przez lat 13 w towarzystwie austryjackiem „Lloyd.” Przoz lat kilka mieszka! w Tryjościn. Podróżował wiele, ma więc obszerne stosunki na wschodzie. Posiada wszystkie języki europejskie i kilka wschodnich. Językiem tureckim włada w zupełności i poprawnie. Znakomicie zna wschód, obyczaje i stosunki tamtejsze. Wielki jest przyjaciel turków i posuwa nieraz swoje sympatyje dla nich do turkolilstwa, Jest autorem paru broszur w niemieckim i włoskim językach. Od kilku lat osiadł już nastało w Stambule. Pomiędzy polakami i turkami używa najlepszej sławy i bardzo jest szanowany za swój prawy charakter, uczynność i uczciwość. Adampolauiu wybrali go swoim przedstawicielem wobec władz tureckich. Dr. Gnatowski należy do wybitnych i sympatycznych polaków na wschodzie. Mówiono nawet, że miał otrzymać posadę doktora przy Sultauio, ale wskutek intryg niemiockich dotychczas tego miejsca nie otrzymał. Człowiek ton w życiu swojem dużo przeszedł i sporo widział, obecnie ma pięćdziesiąt kilka lat. Czas jakiś sprawował urząd sekretarza towarzystwu polskiego wzajemnej oomocy w Stambule. W Turcyi jest kilku wybitnych doktorów polaków: dr. Jabłonowski znany ze swych prac naukowych; dr Ihnatowicz, litwin zatrudniony w jednym ze szpitalów w Stambule; Czarkowski, wojskowy lekarz w służbie tureckiej, uczciwy i sympatyczny człowiek i kilku innych.

4) Uważając za założenie takiej szkoły za konieczne w najbliższym czasie i po porozumieniu się porobione odpowiednie starania.